Piotr
Obcowanie z naturą "Ucieczką w Dzicz" zwane

Ostatnimi czasy, mam dużą potrzebę w dzicz uciekania. Tak to sobie nazywam, bo ani to prawdziwa ucieczka, w domu z bliskimi kocham przebywać. A owa dzicz z dzikością też nie za wiele wspólnego ma a z bydłem raczej, bo ilości śmieci są tam ogromne. Nazwałem ją tak sobie od dużej ilości śladów obecności dzików i innych dzikich zwierząt co to cywilizacji nie dały się uwieść.

Więc przed czym uciekam i o co w tym chodzi. Jest to mocna potrzeba ucieczki od cywilizacji, internetu i dużej ilości dóbr współczesnych w objęcia matki natury, by poczuć ją wszystkimi zmysłami. To taka chęć zatrzymania się w tym codziennym biegu tylko po to by oddychać i chłonąć. To także ogromne pragnienie przeżywania przygód

Jako, że mocno czuję siebie w duchu dawnych lat, nie tylko w ubiorze i estetyce, to i te ucieczki w takim klimacie być musiały. Więc tu przedstawiam kilka moich zasad wypraw tych się tyczących.

Po pierwsze i najważniejsze :
ZERO PLASTIKU !
Po drugie:
Stare ubrania o jak najbardziej naturalnym składzie, wełna, bawełna, len i skóry.
Po trzecie:
Jak najmniej sprzętu, by wędrować lekko. Aktualnie jest to około 15 kg sprzętu.
Po czwarte:
Jak najmniej nowoczesnego ekwipunku, choć jeszcze tu kilka ułatwień mam, takich jak polarowy koc i lekki trap z sztucznego materiału który w przyszłości zmienić planuję na impregnowaną bawełnę. Jest jeszcze termos na kawę, ten jednak ze mną już zostanie.

Na czym to wszystko polega:
Pakuję na siebie rzeczy niezbędne, tyle ile uda zmieścić się na i w jednym małym plecaku oraz na mnie przy pasku przytroczone po czym wyruszam w drogę tam gdzie jak najmniej cywilizacji, by doznawać trudu drogi i czerpać z tego bezkresną radość. Rozbić mały obóz, wypić pyszną kawę i zjeść posiłek, teraz już na piecyku na gałęzie przygotowany. Usiąść pod drzewem i siedzieć w ciszy, czerpać radość z najzwyklejszego bycia.
Piecyk w akcji, oczywiście palony z dala od lasu w bezpieczny sposób.

Takich wypadów mam już za sobą sześć, ruszam raz w tygodniu samego rana. Pierwszy nawet ma swój odcinek na You-Tube:
Zrobiłem wtedy bez przygotowań 20 km co przypłaciłem kontuzją stopy, która do dziś mi dokucza. To jednak nie wszystkie moje osiągnięcia.

Raz wyszedłem zdecydowanie zbyt wcześnie, bez latarki, nieznaną trasą, przedzierając się w kompletnej ciemności przez krzaki od czasu do czasu świecąc telefonem, co potęgowało tylko lęki tworzone w moim umyśle, każdy szelest i dźwięk zwierząt w oddali wywoływał u mnie gęsią skórkę na całym ciele.

Na ostatnim gdy już składałem obóz wyszła prosto na mnie rodzinka dzików taka licząca skromnie około 15 sztuk, zauważyliśmy się gdy były już około 5 - 6 metrów ode mnie a ja 2 metry od całego sprzętu i aparatu ( tak, bo ten zawsze mi towarzyszy ) bo akurat odwiązywałem sznurek od drzewa. Gdy locha mnie zobaczyła chrumknęła i stanęła wryta a ja razem z nią i gdy tak staliśmy po około godzinie, a może jednak po kilku sekundach chrumknęła ponownie cała rodzina postawiła ogony zmieniła trasę i ładnie mnie obiegła a ja jeszcze przez kilka minut za nimi patrzyłem starając się policzyć dokładnie ile ich było.
Na ten ostatni wypad zabrałem też worek na śmieci, uzbierałem go do pełna. Muszę kupić taki bawełniany wielo-razowy co by w klimat wypraw się wpisywał i nie szeleścił. Będę wraz z nim ODBYDLAŁ las.

Ściskam Was i życzę Wam dużo spokoju.
